Uważa się, iż główny port lotniczy kraju stanowi zwykle jego dobrą, bądź złą wizytówkę. Na własny użytek stosuję inne kryterium, którym jest funkcjonowanie miejscowego transportu w przejeździe z lotniska do miasta. Nie wspominam o zwykle drogim serwisie taksówkowym, lecz komunikacji miejskiej, która od pierwszych kroków na ziemi obcej uzmysławia oblicze kraju. Owe kryterium pozwoliło mi ocenić Auckland słowem „brawo!”, zaś dalsza podróż po Wyspie Północnej Nowej Zelandii nie odbiegała w nastroju od aplauzu.

Airbus Express odjeżdża co 20 minut z przystanku przy terminalu przylotowym lotniska, a jego wyposażenie rychło uświadamia, do jakiego kraju sprowadził los. Naturalnie wielką wygodą są obszerne w autobusie półki przeznaczone na bagaże, których większość zwykle stanowią wypchane plecaki, lecz prawdziwie imponujące wrażenie wywiera kolorowa galeria dziesiątek folderów, broszur i porad, stanowiąca nieoczekiwaną skarbnicę informacji o noclegach i atrakcjach Auckland. Oto, co można nazwać pomocną informacją i prawdziwie profesjonalną promocją miasta. Podczas godzinnej jazdy miałem dość czasu, by przestudiować broszurki i wybrać miejsce zakwaterowania. Linia Airbus Express ma unikalną dla metropolii zaletę: prowadzi ulicami miasta, gdzie zlokalizowane są Backpackers – liczne i jak na warunki metropolii tanie hostele, działające głównie z myślą o rzeszy turystów z plecakami (backpack – ang. plecak), masowo odwiedzających Nową Zelandię. Autobus zatrzymuje się przy prawie każdym z nich, co, szczególnie dla nowicjuszy dalekiej podróży (także przy odjeździe na lotnisko), stanowi p prostu niewysłowioną zaletę. Radami i sugestiami, dotyczącymi alternatywy lepszego wyboru w Auckland zwykle służy kierowca, który z woli sytuacji jest jednym z pierwszych Kiwi (potoczne określenie Nowozelandczyków), jacy chętnie pokierują nami w podróży po kraju. Zdecydowałem się na nocleg w Queen Street Backpackers, w sercu miasta, by po kilku dniach przenieść się do hostelu YHA przy zbiegu Liverpool Street i Queen Street – bardziej zadbanego i lepiej wyposażonego, tańszego, przepełnionego językami z całego świata.

Nowa Zelandia jest obiektem westchnień każdego, kto posiada choć niewielki pierwiastek podróżniczego zamiłowania. Nazwa kraju dwóch dużych wysp, Północnej i Południowej, rzuconych daleko na ciepłe Antypody, wpływa na wyobraźnię nastrojowo, by nie rzec marzycielsko. Nic dziwnego; pomimo, że świat dawno stał się wielką wioską, to od Aotearoa – Kraju Długiej Białej Chmury, jak mówią o niej Maorysi, nadal dzieli nas niebotyczna przestrzeń ponad 20 000 km. Lecz czynnik ten nie może stanąć przeszkodą w drodze do poznania jednego z najpiękniejszych zakątków świata, gdzie zmiana pór roku jest szczególnym pretekstem do odnowienia się natury w jej niezmierzonym bogactwie kolorów i zjawisk, a historia bezwiednie przeplata się z życiem codziennym jej obywateli.

Choć Aotearoa pojawiła się przed dziobami łodzi polinezyjskich żeglarzy ponad 1000 lat temu, a w 1642 roku Holender Abel Tasman stracił tutaj kilku swoich marynarzy, to dla Europejczyków jej rzeczywistym odkrywcą został kapitan James Cook, opisując ją podczas pierwszej podróży na Pacyfik (1768-71). Wiernie opracował też mapy linii brzegowej Wyspy Północnej, nazwanej przez Maorysów Te Ika a Maui, co znaczy Ryba Maui (Maui – bóg w wierzeniach wyspiarzy Pacyfiku). Okres brytyjskiej kolonizacji wysp cechowały ciągłe napięcia, zatargi i krwawe starcia z tubylcami. Rząd brytyjski, mając świadomość, delikatnie mówiąc, niesubordynowanej natury europejskich osiedleńców, jak i niekryte zainteresowanie wyspami ze strony Francuzów, oddelegował tam gubernatora Williama Hobsona z zadaniem definitywnego wyłagodzenia konfliktów z tubylcami i ustabilizowaniu ich politycznego statusu. Podpisany w lutym 1840 roku „Traktat z Waitangi” stał się solidnym, narodowym fundamentem Nowej Zelandii i gwarancją praw Maorysów. Stolicę nowego państwa Hobson widział początkowo w osadzie Okiato, lecz wkrótce przeniósł ją do lepiej usytuowanego Auckland. Roszadę ponownie powtórzono w 1865 roku, tym razem z udziałem osady Wellington, która już na zawsze pozostała stolicą kraju. Lecz sentyment Auckland do sławy, jakby na przekór niepowodzeniu, wytyczył mu rolę ekonomicznego centrum kraju i co ważniejsze, turystycznej mekki Pacyfiku. A to już jest coś.

Żadna inna metropolia świata nie posiada geograficznego unikatu, jakim jest objęcie swoim obszarem wybrzeży dwóch morskich bezkresów. Wypoczynkowe i mieszkalne tereny Auckland zagarniają od wschodu krajobrazowo rozwiniętą linię brzegową wielkiej zatoki Hauraki, należącej do wód Pacyfiku, od zachodu zaś Manukau Harbour, zasilanej pływami Morza Tasmana. Wziąwszy pod uwagę pobliże górzystych okolic Hunua i Waitakere Ranges, całość położenia Auckland stawia nam przed oczami niezmącony klimat sielskości, w którym rozpościera się ponadmilionowe miasto.

Najlepszym sposobem szybkiego zaaklimatyzowania się do tutejszej różnorodności jest tzw coast to coast walkway – trasa 16 km wędrówki prowadzącej przestrzenią międzymorza (isthmus) od wybrzeża pacyficznej zatoki Waitemata do plaż Manukau Harbour. Jasne, że to spory kawałek drogi, lecz nagrody za trud zbierzemy już podczas marszu. Doświadczymy bowiem najlepszych rzeczy, jakie Auckland ma do zaoferowania: poza obiektami miejskimi przemierzymy Domain – najstarszy, 75 hektarowy park miasta, wypełniający nieckę wygasłego wulkanu Pukekawa; „zahaczymy” o majestatyczną bryłę Auckland War Memorial Museum wybudowanego na krawędzi kaldery; miniemy zielone stożki wulkanów Mt Eden i One Tree Hill – ten ostatni jako największy w zamierzchłych czasach maoryski pa – ufortyfikowany obóz, jakie Maorysi budowali na wulkanicznych stożkach. Szlak usiany jest unikatami powstałymi z woli natury, bądź ręki człowieka: uroczymi parkami i ogrodami, rozlokowanymi wśród wzniesień, ujmującymi zabytkami architektury, tworami intensywnych procesów geologicznych minionej ery. W przeszłości Maorysi przenosili tędy swoje canoe, by do woli korzystać z dobrodziejstw oferowanych przez morza, odseparowane wąskim pasem lądu.

Najlepsze chwile pobytu w Auckland zawdzięczam Evanowi Fray, mieszkającemu w zachodniej dzielnicy Massey. Evan jest postacią arcyciekawą: inżynier mechanik z wykształcenia, doskonały kontrabasista i konstruktor dwuosobowych samochodów sportowych, klasyfikowanych w Nowej Zelandii jako „Road going two seater sportscars”. W swoim warsztacie wykonał ich ponad 200sztuk, niektóre o pojemności silników nawet do 6 litrów. Zadziwił mnie głęboko humanistyczną naturą i historycznymi wiadomościami na temat miasta. Nigdy w życiu nie spotkał Polaka, choć ma w świecie rozległe znajomości i kontakty. Jego sugestie zaprowadziły mnie do unikalnych zakątków miasta i ujrzałem je od strony, której nie proponuje żaden z turystycznych przewodników. Mocno utkwiła mi też w pamięci definicja „prawdziwego Aucklandczyka”, którą wyłożył mi Evan. Z lekką drwiną wyjaśnił, że Westies – tak o sobie mówią – tatuują na bicepsach roznegliżowane kobiety, noszą się w czarnych swetrach i skórzanych kapeluszach, bezwarunkowo jeżdżą starym Holdenem (australijska nazwa Opla), a kubek kawy w dłoni jest codziennym, nieodzownym atrybutem. Są nawet tacy, mówił Evan ze śmiechem, którzy przez całe życie nie opuścili zachodniego Auckland.

Pierwsze zdjęcia ujmującego Auckland wykonałem na North Shore (region Auckland), w tamtejszym Devonport – raju przeuroczych restauracji i kawiarenek. W ich sąsiedztwie wznosi się zielona kopuła wulkanu Mt Victoria, z którego roztacza się zapierający dech w piersiach pejzaż wód Waitemata Harbour, a dalej drapacze chmur city i dominująca nad nimi szpica wieży telewizyjnej. To obraz, wydawałoby się, nie z tego świata. Inny z wulkanów – North Head – kilkaset metrów dalej, zadziwia nie tylko zacisznym krajobrazem leżącej u jego stóp plaży Chaltenham i kolorani płaskiego stożka wulkanu – wyspy Rangitoto, lecz posiada infrastrukturę, gotową odwrócić wzrok od krajobrazu. W minionym stuleciu wzgórze stanowiło kluczowy punkt systemu obronnego miasta. Choć North Head jest dzisiaj częścią Morskiego Parku Zatoki Hauraki, na jego wierzchołku znajdują się zachowane baraki wojskowe i stanowiska olbrzymich dział Armstronga. Zamontowano je tutaj w 1885 roku, w szczytowym okresie rosyjskiego, jak uważano, zagrożenia. Choć nigdy nie zagrzmiały w ferworze bitwy obronnej, są pozostałością pierścienia militarnych fortyfikacji, jakie miały posłużyć obronie miasta. Wnętrze góry wypełniają instalacje obronne, bunkry i tunele, z których część jest dostępna.

Wulkany Auckland to temat do opowieści z dreszczykiem. Tkwi on w fakcie, iż miasto praktycznie spoczywa na wulkanicznej platformie i w jej obrębie jest ich ponad 50.

Najwcześniej, bo 120 000 lat temu, gigantyczne erupcje wypiętrzyły stożek Pukekawa i krater, w którego niszy wypielęgnowano Albert Park – najpiękniejszy zieleniec w centrum miasta. ( W 1942 roku, pod presją zagrożeń ostatniej wojny, wykopano pod nim tunele i schrony dla 20 000 cywilów). Rangitoto, jako ostatni, eksplodował przed 600 laty. Stąd też krajobraz metropolii modelują nie tylko zielone, sejsmiczne kopuły, ale i czerń zastygłego bazaltu, który przed tysiącami lat strugami lawy zalewał przestrzenie lasów i kreślił na nowo linię brzegową sąsiednich zatok. Podejmując się kilkukilometrowej wędrówki brzegiem morza od Chaltenham Beach do Takapuna i dalej do Milford, poza ekscytacją kolorami flory, rozłożystością endemicznych drzew pohutukawa, hukiem fal nacierających na skalistą falezę, urokiem ogródków sięgających płotkami plaż, domków, rezydencji i willi, otwierających elewacje ogrodowe na światło od strony morza, wielokroć natrafimy na unikalne płaskorzeźby w smolistej magmie, którą to tak trudno umiejętnie sfotografować. Jeszcze trudniej wydobyć aparatem fotograficznym czarne kontury wzoru kory pnia, słojów i gałęzi drzew zalanych lawą, ostatecznie w niej zwietrzałych, pozostawiających po sobie owe puste w głębi, cylindryczne tuleje. Są tu setki roślinnych odcisków, lecz ich dostrzeżenie wymaga cierpliwego poszukiwania.

Krajobrazową osobliwością jest sceneria zatoki Hauraki. Liczne w niej wyspy stały się z uroku natury miejscami tradycyjnego pikniku nad wodą. Linia promowa Fullers regularnie obsługuje największe z ich, jak Waiheke, czy wspomniana Rangitoto. Przystań promowa przy Quey Street jest największą z ośmiu w zatoce i obsługuje większość kierunków łączących centrum z okolicami rozrzuconymi na półwyspach. Maoryskie canoe pływały tu jako pierwsze; późniejsze osadnictwo brytyjskie wykorzystało żwawe łodzie żaglowe; dopiero napęd parowy sprowadził do Auckland komunikacyjną rewolucję i statki z napędem łopatowym. Do maja roku 1959, do dnia oddania mostu Harbour Bridge, zapewniały one jedyny, w miarę szybki dostęp do rozległego regionu North Shore. We wczesnych latach 80-tych ostatniego stulecia złomowano je na żyletki, bądź zatapiano tam, gdzie miasto powiększało swoje terytorium o przestrzenie zagarniane wodzie (tzw land reclamation). Taki los spotkał między innymi promy zwodowane w Auckland: “The Peregrine”, wybudowany w roku 1912, „Makora”(1921) i „Takapuna” (1924), na których cmentarzysku – zatoce St Mary – prowadzi dzisiaj przestronna trasa szybkiego ruchu.

Bogactwo plaż, niezliczone trasy pieszych wędrówek, obserwacja flory i fauny w nieskażonej postaci, wymarzony klimat i, co dla wyobraźni turysty najważniejsze, sąsiedztwo archipelagów Mórz Południowych, czynią Auckland jednym z najatrakcyjniejszych celów wakacyjnej eskapady. I chociaż większość turystów poszukuje atrakcji wyrosłych z nowoczesności miasta i mody, chęci podniesienia dawki adrenaliny (skoki bungy z wieży telewizyjnej i Harbour Bridge), to miniona historia metropolii proponuje nie mniej ciekawe rendez-vous. Od nowoczesności Auckland do jego przeszłości jest tylko kilkanaście minut. Tyle zwykle trwa spacer z centrum do historycznych dzielnic miasta. Ponsonby jest jedną z najstarszych, mozaikowych, nieustannie tętniących energią życia. Od zawsze przyciągała artystów, prawników, polityków i rewolucjonistów, patronowała skrajnościom i kreowała mody. Równie wiekową, do tego droższą jest rejon Parnell, leżącego na wschód od centrum. W zaciszach falujących na wzgórzach uliczek tutejsze wiekowe domki (np Dom Admirała z 1851 roku przy Scarborough Terrace) rozbrajają urokliwą architekturą i elegancją. Należały do biznesmenów, handlarzy i robotników działających i pracujących w obrębie Mechanics Bay – kolebki przemysłu i rozwoju Auckland. Na głównej Parnell Street jest zawsze pogodnie i ruchliwie; kawiarnie, butiki i restauracje dyktują tu styl i rytm życia, szczególnie na odcinku zjawiskowej Parnell Village, gdzie kolonialna architektura, fantazyjnie wzbogacona urokiem drewnianych pomostów i tarasów, podcieni, łuków i korytarzy zaplecza zyskała status turystycznej atrakcji.

Mimo, że Auckland cieszy się dziesiątki ciekawych miejsc o wyróżniającym je klimacie, głęboko w sercu utkwił mi zabytek, jaki dostrzegłem podczas marszu nadbrzeżem spektakularnej Tamaki Drive, tuż po drugiej stronie zatoczki Judges Bay. Lśniąca biel drewnianych ścian kościołka St Stephen’s (1856 r.) wdzięcznie odcinała się od soczystej zieleni wzgórza dominującego nad wodą. Odnalazłem tam niewielki cmentarzyk zachowujący sentymentalną aurę najdalszej przeszłości i kamienne nagrobki szacownych obywateli Auckland, chowanych tu od 1844 roku.

Któregoś dnia Evan i jego syn Michael zaproponowali mi wypad do centralnej części wyspy, do Taupo – miasta leżącego nad jeziorem o tej samej nazwie. Zbliżał się termin wyścigów samochodowych na tamtejszym torze, których, co trzeba wspomnieć, mój przyjaciel był aktywnym uczestnikiem. Evan postanowił połączyć przyjemność samochodowego wyścigu z ambicją ukazania mi krajobrazowych walorów okolic miasta Rotorua, spodziewanych niemalże po drodze. Termin wyjazdu i kierunek doskonale korelowały z moimi zamierzeniami, bowiem Taupo stanowiło kolejny etap penetracji Wyspy Północnej.

Evan doczepił do campera lawetę z bolidem własnej konstrukcji i opuściliśmy Auckland kierując się na południe, do miasteczka Hamilton. Przy pomocy Evana i Michaela zmagałem się z poprawną wymową nazw mijanych osad, lecz fonetyczne niuanse miękkiej, maoryskiej mowy sprawiały kłopoty. Jak sobie bowiem poradzić z poprawnym wysłowieniem 57 liter umieszczonych gdzieś na drogowskazie w okolicach Hawke’s Bay. Słowo Taumatawhakatangihangakoauauotamateapokaiwhenuakitanatahu znaczy „Nawis wzgórza gdzie Tamatea który tędy szedł grał na flecie swojej kochance” i jest najdłuższą na Aotearoa nazwą geograficzną.

Noc zastała nas kluczących bocznymi drogami. Zjechaliśmy na ubocza. W światłach chevroleta unosiła się gęsta mgła. – Czas na kąpiel i twój chrzest w gorącym źródle – oznajmił Evan. Nocny chłód dawał się trochę we znaki, bo choć lipiec, Nowej Zelandii to czas pełnej zimy. Zatrzymaliśmy się w ciemnościach. Głusza wtórowała niemym gwiazdom. Wzrok powoli przyzwyczaił się do ciemności. Staliśmy tuż nad wodą. Przebrałem się w kąpielówki. Parujące źródło rozlewało się w płytkie jeziorko. Z mroku doszedł nas plusk wody i rozbudziły się głosy rozmawiających. Nie byliśmy więc pierwsi. Zanurzyłem się w rozkosznie ciepłej czerni, nieprzeniknionej i tajemniczej, o piaszczystym, szorstkim dnie. Wzrok powoli odróżniał kontury mroku: ściana lasu podpierała rój niezliczonych gwiazd, gładkie lustro jeziorka nadal sennie parowało. Płożąc po dnie czułem na dłoniach miejsca ciepłej lub parzącej wody, wybijającej spod dna. Nadjechały kolejne samochody; grono amatorów nocnej kąpieli znacznie się powiększyło. Każdy z nas znalazł sobie miejsce o właściwej temperaturze tuż u kamienistego ujścia małej rzeczki. W ciemności, pod konstelacjami południowego nieba, nawiązała się przedziwna, przyjacielska rozmowa. Nie widzieliśmy własnych twarzy, ale po timbre głosów niewątpliwie każdy z nas starał się wyobrazić sobie fizjonomię mówiącego. Nie sądzę, by inne okoliczności, miejsce i czas pozwoliły tak dogłębnie, nastrojowo i ujmująco, odczuć prawdziwą duszę Nowej Zelandii, jak uczyniło to tej nocy jeziorko i rzeczka Rotoma.

Rororua to miasto i wielokulturowy region liczące niespełna 70 000 mieszkańców, z których 35% stanowią Maorysi. To turystyczna ikona i serce ich narodowej kultury. Jest powiedzenie, że miasto najpierw się czuje, potem widzi. To prawda; dotkliwa woń siarkowodoru mówi, że Rototua już blisko. Pośród lasów i wzgórz powszechnie bielą się tu kominy gorącej pary, uchodzącej pod ciśnieniem z czeluści ziemi. W okolicy do woli jezior kraterowych, napełnionych klarowną wodą i pstrągami tęczowymi. Średnia temperatura lata sięga tutaj 29°C, zimy zaś 16°C. Ciepły klimat dodatkowo sprzyja całorocznej turystyce. Dziesiątki kilometrów pieszych tras o różnej skali trudności zadowolą oczekiwania każdego. Mniej wymagający podążą do tajemniczych źródeł Hamuraria, poznają trudy ostępów w wędrówce dookoła jeziora Tikitapu czy Okareka, a żądni mocniejszego wyzwania znikną w głuszy pełnego mistyki i legend deszczowego lasu Whirinaki. Blisko centrum miasta rozciąga się stuletni park Government Gardens, z wytwornym, pałacowym budynkiem łaźni (Bath House) – obecnie siedziby muzeum tutejszej historii i sztuki. Kamienny krąg syczącego parą źródła Rachel jest równie zajmujacy, co niebezpieczny; grozi poparzeniem dłoni lub twarzy zbyt ciekawskich, bowiem temperatura wyziewów sięga 300°C. Pułapek z wrzącą i chłodniejszą wodą i błotem jest w okolicy Rotorua bez liku. Szczęśliwie każdą z nich oznacza emisja pary. Miejscowi ciosają w skale gruntu płytkie, wąskie kanaliki i doprowadzają tam gorącą wodę do zaaranżowanych w terenie zbiorników. Niczym w wannie regulacja temperatury polega na prostym odcinaniu dopływu ciepłej, czy też zimnej wody. Później spuszcza się ją wylotem odpływowym. Kiwi powszechnie korzystają z uroków naturalnych łaźni w terenie: bezpłatnych, zdrowej dla ciała i rześkich dla ducha.

Na torze w Taupo Evan musiał poddać się konkurencji. Podczas głównego wyścigu nastąpiła awaria w układzie smarowania silnika i Evan zjechał do boksu. Późnym popołudniem rozstaliśmy się w Taupo u drzwi hostelu YHA przy Kainamava Street. W pogodny dzień, ponad dachami miasta, hen daleko, po drugiej stronie jeziora, widać śniegi wulkanu Ruapehu – najwyższej góry na Wyspie Północnej (2797m). Idylliczna na pozór panorama dotyczy jednak obszaru, który geologowie nazywają Strefą Wulkaniczną Taupo – regionu o najsilniejszej aktywności tektonicznej w Nowej Zelandii. Jego nazwa pochodzi od jeziora Taupo, którego lustro wody zakrywa kalderę krateru o długości 33 km. Akwen powstał po gigantycznej erupcji w 186 roku n.e., którą odnotowano w Chinach i starożytnym Rzymie. Ruapehu grzmi nadal będąc największym czynnym wulkanem w Nowej Zelandii i jednym z najaktywniejszych na świecie. Ostatnia erupcja, której towarzyszył lahar – wypływ lawiny błotnistej – nastąpiła w dniu 25.09.2007, jeszcze podczas mojego pobytu w Nowej Zelandii.

Miano turystycznej mekki Nowej Zelandii miasteczko Taupo wywalczyło sobie dosłownie w ostatnich latach. Silną stroną popularności, szczególnie pośród backpackerowców, jest rozwinięta baza noclegowa, gastronomiczna oraz ekscytująca oferta dla wypoczynku aktywnych. To prawie raj wodnych sportów począwszy od żagli, po nurkowanie i kajakowanie, bowiem wiosła najlepiej poprowadzą do atrakcji widocznych tylko od strony wody. Dwie dyscypliny dla śmiałków stały się miejscową specjalnością: skoki spadochronowe prosto w otchłań niezwykłej scenerii z wysokości 4000 m oraz Tongariro Crossing – jednodniowy trekking górski, uznany za najbardziej ekscytujący w całej Nowej Zelandii. Młodzieńcza natura Taupo zwykle mobilizuje do pozostania tu dłużej, często by sprawdzić się na ścieżkach far off the beaten tracks – z daleka od utartych szlaków. Geograficzne położenie w znakomity sposób wykreowało popularności regionu, bo znajduje się dosłownie w centrum wszystkiego: w połowie drogi z Auckland do Welington, równo też dzieli dystans między wschodnim i zachodnim wybrzeżem; o rzut kamieniem stąd do grot Waitomo, skrzących się w przepastnych ciemnościach tysiącami robaczków świętojańskich; blisko stąd w końcu do maoryskiej kolebki Rotorua i grzbietów Ruapehu i Tongariro.

Naked Bus jest opcją taniej podróży po Nowej Zelandii i pozwala zaoszczędzić fortunę. To Ryanair na kółkach, dostępny on-line i wygodny. Choć oferta jazdy za 1$NZ jest możliwa z dużym wyprzedzeniem, to z dnia na dzień bilet można kupić za połowę cen dyktowanych przez renomowane kompanie autobusowe. Z Taupo do Wellington jazda trwa 6 godzin, a u celu podróży kierowca chętnie zatrzyma się przy jednym z wybranych hosteli. Z tytułu członkostwa tradycyjnie wybrałem YHA przy Wakefield Street, tuż obok futurystycznego gmachu narodowego muzeum Te Papa Tongarewa i kilka minut spacerem od centrum stolicy.

Trzecia dekada dziewiętnastego wieku gnębiła przestrzenie Wyspy Północnej morderczymi zatargami między plemionami maoryskimi, nazwanymi Wojną Muszkietową. Pożądanym przez nich orężem w rozwiązywaniu sporów okazała się broń palna, przejmowana od białych kolonistów w wymianie za płody rolne, mięso, bądź drewno. Każdy z tragicznie zażartych epizodów tego okresu przynosił klęskę wrogom, ale i skutkował również dziesiątkowaniem szeregów współplemieńców, a w globalnym spojrzeniu maoryskiej populacji. Nie chodziło już o ciężkie ofiary, ale pustoszenie z ludzi całych przestrzeni, jak np. regionu Wanganui, Waitemata, Taranaki, czy okolic późniejszego Wellington. Nadal nieuregulowane prawo własności do południowych terenów wyspy skusiło Kompanię Nowozelandzką do wysłania tam statków ToryAurory z osadnikami. Działano szybko i od presją, bowiem potwierdzono, iż płyną tam już koloniści francuskiej Compagnie Nanto – Bordelaise. Udało się i w styczniu 1840 roku wbito tam w grunt flagę nowozelandzką. Osadę Wellington otaczały wzgórza, lasy i grzęzawiska. Pierwsze drogi pociągnięto do równin Hutt Valley i Porirua, gdzie olbrzymie tereny wykarczowano pod potrzeby pierwszych farm.

Dzisiejsze 190-tysięczne Wellington jest największą ze stolic państw Oceanii. Mówi się, że tuziemcy i obcokrajowcy reagują na miasto w identyczny sposób, że jest jak starsza siostra z humorami; gdy ją spotkasz w dobry dzień, uznasz, że jest całkiem miła; napotkaj w zły, a nie zechcesz jej więcej zobaczyć. Pogoda, a raczej jej tutejsza nieprzewidywalność, potrafi niekiedy mocno zniechęcić przybyszów, zniweczyć aktywną koncepcję kilkunastodniowego pobytu. Wellingtończycy znaleźli na to receptę: pozytywne wibracje wynikające, jak mówią, z krajobrazowego położenia miasta, przekuli w kreatywność. Stolica stała się żyznym terenem rozrywki, sztuki, teatru, filmu i mody. Elton John wybrał ją na miejsce jedynego koncertu motywując, że jest tak samo kapryśne, jak on. Kawiarnie i bary, np.Good Luck, Matterhorn, San Francisco czy Bath House – wszystkie skupione na popularnym deptaku Cuba Street – chętnie udostępniają parkiet DJ-om i kapelom muzycznym wszelkiego gatunku. Teatr współczesny znajdziemy pod szyldem Circa, Te Papa, Downstage, czy Opera House. Nie budzi już kontrowersji stwierdzenie, iż Wellington przesiąknięte jest dzisiaj pasją filmowego tworzenia. Popularność i twórcza pasja zadomowionego tu Petera Jacksona – twórcy trylogii „Lord of the Rings” – tchnęły dynamikę w mechanizm miejscowej kinematografii. Statystycznie w Wellington jest najwięcej kin per capita w kraju. Maoryską tradycję, skonfrontowaną ze spuściznę osadnictwa europejskiego, najpełniej przybliżają efektowne ekspozycje muzeum Te Papa. Artefakty z przeszłości Aotearoa zestawiono wspólnie z eksponatami i unikatami z wysp sąsiednich archipelagów tworząc łatwy do pojęcia obraz dorobku kulturowego całego Południowego Pacyfiku.

Słońce dosłownie wyrywa Wellington z apatii chmur, dając asumpt do pieszych rekonesansów. Pierwsze kroki najchętniej skierujemy na handlową ulicę Lambton Quay, skąd początek bierze cable car – torowa kolejka linowa – turystyczna atrakcja i symbol stolicy. Kursuje nieprzerwanie od 1902 roku zapewniając komunikację między centrum a zasiedlonymi wzgórzami dzielnic Kelburn i Thorndon. Górna, końcowa stacja kolejki jest okazją do podziwiania z platform widokowych rozległej panoramy Wellington, jak też początkiem wielogodzinnego spaceru wzgórzami Wellingtońskiego Ogrodu Botanicznego. Arboretum, założenie tu w roku 1868, determinowała przede wszystkim nauka i botaniczny eksperyment, egzystencjalna w pewnym sensie potrzeba przetrwania, bowiem zebrano tu początkowo i wnikliwie badano gatunki roślin i drzew głównie pod kątem wykorzystania ich do potrzeb osadnictwa. Dbałość o urodę przyszła później. Dzisiaj ogród zajmuje przestrzeń 25 ha i szczyci się wyborową kolekcją okazów leśnej flory, podkreślonych stanowiskami kwitnących sezonowo kwiatów. Sporo też tutaj miejsca dla zabaw dzieci, zajęć sportowych i relaksu w cieniu drogocennej natury i unikacie jej aromatów. Stąd też blisko do głuszy sławnego Karori Wildlife Sanctuary, mającego opinię najbezpieczniejszego w świecie rezerwatu endemicznej flory i fauny. Teren o obwodzie 8.5 km chroni unikalne ogrodzenie, którego nie sforsuje żaden drapieżnik, nawet mały gryzoń, od psa począwszy, na myszy kończąc. Odradzają się tu zagrożone wyginięciem gatunki fok, rzadko spotykane kiwi, tuatara – gady z pogranicza świata jaszczurek i węży, jak i kaka – najinteligentniejsze z papug. W naturalnym buszu ścieżki prowadzą do jeziora, zabytkowej tamy i historycznej kopalni złota, który to kruszec, a nie dogodniejsze położenie, jak sądzi wielu historyków, był prawdziwym powodem przeniesienia tutaj stolicy z Auckland.

Gdy upalnie, górę bierze apetyt na plenerową penetrację miasta. Plaża i kąpiel mają tu sens, nawet gdy nastaje zima, a najdogodniejszym do tego przeznaczeniem jest 2.kilometrowa promenada Oriental Parade, biorąca początek przy Lambton Harbour, snująca się południowo-wschodnią linią portowej zatoki Oriental Bay. To prawdziwie nowozelandzki smak śródziemnomorskiego kurortu: z jednej strony promenady piaszczysta plaża i urocze kąpielisko, po drugiej powcinane w zbocza wzgórz kaskady domów i willi zanurzonych w bogatej zieleni. Coż za widok z tamtych okien i jakiż to poranek każdego dnia. Kawiarni i restauracji tutaj w bród; hoteli i pensjonatów być może jeszcze więcej.

Zatoka Wellington Harbour pomogła nie tylko wypromować miasto jako jeden z największych portów kraju, ale wylansowała portowe nadbrzeże jako teren historycznej retrospekcji i codziennej rekreacji. Choć nie jest już centrum życia miasta, to stanowi jego duchowy wizerunek, zachowany w dziesiątkach zabytkowych obiektów, sięgających fundamentami połowy XIX wieku. Przystanie, budynki składów portowych, szkutnie, historyczny posterunek policji wodnej i siedziba ówczesnego urzędu celnego, mają często teraz inne przeznaczenie, lecz niezmiennie tą samą siłę uroczenia. Muzeum of Wellington City& Sea przy nabrzeżu Queens Wharf zajmuje kompleks historycznego gmachu Bond Store. Trzy piętra ekspozycji wyczerpująco obrazują morską przeszłość, powodzenia, dramaty i postacie nowozelandzkiej zaszłości. Rudowłosy terier Paddy jest jej częścią i legendą. W latach trzydziestych zeszłego wieku zadomowił się na Queens Warf i zaprzyjaźnił z portowymi robotnikami, urzędnikami, policjantami; wartownicy przystani mieli w nim niezawodne wsparcie w strzeżeniu składów, tępieniu szmuglu, nawet piractwa. Taksówkarze zabierali wiernego psiaka w kursy po mieście i dalej. Pływał do portów kraju, zawinął nawet do Australii; leciał w otwartym kokpicie dwupłatowca Gipsy Moth; oficjalnie i na serio władze miejskie nadały Paddyemu honorowy tytuł pomocnika wartowniczego. Śmierci doczekał pod troskliwą opieką weterynarza, opłacanego sumiennie przez zarząd portu. W ostatniej drodze kondukt dziesiątków czarnych taksówek odprowadził Paddiego z Queens Warf do miejskiego krematorium. W roku 1945 jego przyjaciele ufundowali fontannę dla spragnionych i ustawili przy bramie wjazdowej przystani (jest tam do dzisiaj), w miejscu, gdzie przesiadywał Paddy. Zbudowano ją z kamieni londyńskiego mostu Waterloo, zbombardowanego w ostatnią wojnę.

Teraźniejszość Wellington cudownie podziwiać wieczorem z wzgórza Mt Victoria, skąd ścieli się cicha panorama na zatokę, światła miasta, chmury zawieszone nad górami i Cieśninę Cooka. Wodą suną promy na Wyspę Południową – Te Wai Pounamu – Wyspę Zielonych Kamieni, jak nazwali Maorysi. Gdy na ciepłym wietrze patrzyłem w jej stronę, tam padały śniegi i wiały zimowe wiatry z gór. Te Wai Pounamu pozostanie na następny raz.

Publikacja: Tygodnik Angora, Tygodnik Goniec Polski (GB)

Dodaj komentarz

Close Menu