Krzyż to popularny symbol narodowej identyfikacji. Flagi państw skandynawskich i Islandii mienią się pastelowymi kolorami jego tła; karaibska Dominika umieściła w jego centrum papugę, Anglicy i Gruzini hołdują czerwonemu krzyżowi Świętego Jerzego. Ci ostatni dołożyli do niego cztery mniejsze, bez których kojarzyłby się, jak angielski, z krzyżem Templariuszy. Istnieje jednakże flaga radykalnie zaprzeczająca symbolicznej grze żywych barw: krzyż Świętego Piriana to krzyż biały na czarnym tle. Wizualnie flaga nasuwa na myśl nieczyste praktyki o spirytualnym podłożu i pasowałaby do mentalnej natury Świętej Inkwizycji. Niestety, to symbol kolorowej… Kornwalii. Osobliwość polega nie tylko na pesymistycznej nucie kolorów flagi, ale na głębokiej niezgodności, jaką przeciwstawia ona naturze Kornwalijczyków i geograficznej atrakcyjności ich krainy, sprzeciwia się nawet łagodnej aurze klimatycznej ukształtowanej wpływem Golfsztromu – ciepłego prądu oceanicznego z Florydy. W przybrzeżnych wodach Kornwalii, rozpostartej na półwyspie południowo-zachodniego krańca Wielkiej Brytanii, ujrzymy więc nie tylko skupiska fok i osobniki delfinów, ale i wieloryby, nierzadko rekiny. Żarłacza białego zaobserwowano między innymi w zatoce Saint Ives. Zadziwia też flora kornwalijskiego półwyspu. Wystarczy wspomnieć o palmach, którymi usiane są ogrody i miejskie zieleńce południowej i zachodniej części półwyspu, a okazy roślin subtropikalnych na terenie Morrabs Gardens w Penzance tłumaczą wszystko. Symbolem całorocznego, kornwalijskiego sezonu turystycznego można więc śmiało uznać zadomowioną tu od dawien dawna Cornish palm (cordyline australis).

Kornwalia to spektrum rekreacyjnych atrakcji, szczególnie w aktywnej postaci, za które jest podziwiana i kochana. Smakowanie jej w marszu, doświadczanie wszystkiego, co na szlaku spodziewane i niespodziewane, nie pozwala tam na poczucie pełnej sytości. Panoramy nagich wzgórz Bodmin Moor potrafią się przeobrażać się z dnia na dzień, astyczeń to podobno miesiąc, gdy w kolorach prezentują się szczególnie dynamicznie. Nie dziwi więc, iż wielu artystów kieruje wtedy tam kroki i inspiruje myśli, szlifuje twórcze poszukiwania. Najpopularniejszym szlakiem pieszym Kornwalii jest mierzący prawie 500 km odcinek The South West Coast Path, wiodącej, jak wskazuje nazwa, południowym i zachodnim wybrzeżem Wielkiej Brytanii. Cała Coast Path liczy 1014 km i bierze początek w hrabstwie Somerset. To turystyczna gratka, bowiem według Great Adventure Book (Lonely Planet) szlak ten, wraz z Milford Track w Nowej Zelandii, chilijskim Torres del Paine i Chilkoot Trail na Alasce, należy do najbardziej atrakcyjnych i wzbudzających respekt tras trekkingowych świata. Tutaj krótkie wyjaśnienie: średnia trudności szlaku jest wysoka, ale wbrew statystyce kornwalijska Coast Path obfituje w łagodniejsze odcinki, wyśmienite na parogodzinne, bądź całodzienne wypady w gronie rodzinnym. Wśród doświadczonych piechurów prym wiedzie The Saints Way, będąca 40-kilometrowym szlakiem w poprzek półwyspu, z Padstow do Fowey, którym pierwsi irlandzcy chrześcijanie pielgrzymowali na kontynent. Trasami pieszymi godnymi polecenia są też The Fowey o długości 9 km, St Ives and Carbis Bay, czy też Looe – Talland, gdzie zachowały się fragmenty granicznego muru sprzed 1200 lat. Schodząc do zatoki Talland zważmy, że znajdujemy się w scenerii, której intrygującym wątkiem jest jej szmuglerska przeszłość. W XVIII wieku zatoka stwarzyła warunki kolosalnego, nielegalnego dochodu. Miejsc podobnych do tego i wyspecjalizowanych gangów funkcjonowały setki, a szmuglowi sprzyjało wybrzeże Kornwalii – faleza, skały, rozpadliny terenu, groty. Przemyt alkoholi i zamorskich towarów dawał o niebo większe zyski, aniżeli rybołówstwo. Siatka szmuglerskich powiązań oplotła cały półwysep, bowiem samo wybrzeże to w mechanizmie przemytu tylko krótki i, w miarę dobrej pogody, bezpieczny epizod. Całość gry, podstępu i uników odbywała się dalej, w terenie, na dalekich traktach patrolowanych przez mundurowych. Trefny towar wożono do pośrednich melin na bezludziu i stopniowo przerzucano do miast gwarantujących hurtowy zbyt.

Jamaica Inn to bez wątpienia najsławniejsze, przemytnicze gniazdo z historycznym źródłem i powieściową sławą. Gospodę, sylwetkę okrutnego karczmarza Jossa Merlyna i dzielną Mary Yellan sfabularyzowała w roku 1936 angielska pisarka Daphne du Maurier. Powieść Jamaica Inn wziął warsztat Alfred Hitchcock realizując film pod tym samym tytułem. Angielce temat wpadł w ręce sam: podczas konnej eskapady zagubiła się we mgle. Po dłuższych perypetiach trafiła przed drzwi Jamaica Inn. Odzyskiwała w niej siły wsłuchując się w opowiadane jej przez miejscowego historie o działającej tu grubo ponad 100 lat wcześniej szmuglerskiej melinie, o nawiedzeniach.

Gospoda nadal istnieje, funkcjonuje zgodnie z przeznaczeniem i jako zabytek klasy II cieszy się nieustanną popularnością. Odnajdziemy ją przy trasie A30, w połowie drogi między miejscowościami Altarnun i Bodmin. Jamaica Inn nie utraciła joty z intrygujących tajemnic przemytu. Nadal też zalicza się do najbardziej nawiedzanych domostw Anglii. Gospodę wybudowano w roku 1750, a stajnia służyła wymianie koni dyliżansów. Odosobnienie sprzyjało szmuglowi. Mówi się, że około 100 różnych okolicznych dróżek wiodło stąd do punktów dystrybucji. Podobnie układała się siatka wokół każdego z kornwalijskich portów. Ciekawostką jest, że historyczną bazą dzisiejszej linii promowej między Plymouth i francuskim Roscoff jest szmuglerskie współdziałanie w tamtej epoce. John Carter, przydomek Pruski Król (King of Prussia), najsławniejszy z kornwalijskich szmuglerów, sprowadzał tym szlakiem kontrabandę do rodzinnego portu Cawsand i przez zatokę przerzucał do Plymouth. Wieloletnią działalność prowadził między innymi ze skalistego zakątka Prussia Cave w zatoce Mont’s Bay. Z drogi A394 zjazd tam wskazuje drogowskaz w osadzie Rosudgeon. Prussia Cave przylega do South West Coast Path i posiada prawny, prestiżowy status obszaru o szczególnej urodzie krajobrazowej (Area of Outstanding Natural Beauty). Carter to szmugler z zasadami: zapiski wspominają o włamaniu do budynku celnego w Penzance w celu „odbicia” skonfiskowanej mu znacznej partii herbaty. Kamratom wątpiącym w powodzenie akcji wyjaśnił, iż to kwestia reputacji i nie ma wyboru; obiecał dostawę w terminie i słowa dotrzyma. W opisie zdarzenia celnicy podkreślili, iż poza herbatą Carter nie zabrał nic, co do niego wcześniej nie należało.

O społeczności Penzance zapiski wspominają od roku 1284, ale wykopane na tym terenie monety z okresu cesarza Wespazjana i Konstantyna Wielkiego potwierdzają rzymską obecność wieki wcześniej. Średniowiecze ugruntowało pozycję portu, a nowożytne epizody historii jego współczesną popularność. Fragmenty miasta są sklasyfikowane jako zabytkowe, głównie w rejonie starego centrum miasta, portowego obszaru Newlyn i pobliskiego Mousehole. Zabytki to epokowy wachlarz różnorodności: wspomnijmy tylko Egyptian House i Union Hotel na Chapel Street, czy budynek dawnego, gregoriańskiego teatru, w którym euforię wywołała wiadomość o wyczynie Horatio Nelsona pod Trafalgarem. W Penzance kontrabanda dokonywała się na długo przed tym dziejowym zwycięstwem i trwała niezależnie od zmian, jakie wniosło na morzu. Wiele działo się w samym porcie. W 1767 roku siedem statków bez bander wyładowało tu trefny towar i najspokojniej odpłynęło w blasku południowego słońca. Kilka lat później szmuglerzy zatopili na redzie żaglowiec interweniujących celników, a parę miesięcy po nich inna szajka napadła na zakotwiczony tu statek, grabiąc do cna zarekwirowany towar.

Twierdzę Pendennis Castle Henryk VIII wybudował w latach 1539-1545 chroniąc akwen wodny Carrick Roads przed Francuzami. 60 lat później powstał tuż obok port Falmouth. W roku 1646 port przysłużył się klęsce Korony; Pendennis Castle – ostatnia twierdza Rojalistów – poddała się armii Parlamentu. Dzisiaj Falmouth to nie tylko świetnie zachowana twierdza, ale i region turystyczny odpowiedni na każdą porę roku. Latem wabią tu naturalnie plaże Gyllyngvase, Castle i Maenporth, natomiast jesienią pojawiają się wielbiciele plenerowych wędrówek. Nutę epoki gregoriańskiej przywołuje nie tylko architektura zachowanych budynków i układ uliczek dzielnicy portowej, ale i klimat zadomowionych tam karczm i zajazdów. Godnym polecenia obiektem współczesnym, zanurzonym jednakże w kornwalijskiej przeszłości morskiej, jest National Maritime Museum. Poświęćmy tam uwagę flocie Packet ships utworzonej w Falmouth w roku 1688. Funkcja osobliwych brygów i szkunerów i to transport poczty między Królestwem i jego terenami zamorskimi. Z czasem część ładowni Packet ships wygospodarowano na kabiny pasażerskie i poszerzono dochody właścicieli statków. Nie w tym jednakże powstał problem. Załogom statków pocztowych płacono wyjątkowo kiepsko zmuszając pośrednio do niechwalebnych praktyk. Port Falmouth przesiąknął kontrabandą . Zanotowano przypadki, że trefny towar sprzedawano w porcie, bazarowo, z pokładu. Datę przypłynięcia szmuglu spowijała zwykle tajemnica poliszynela. Zainteresowani ciągnęli do Falmouth z okolic oddalonych nawet o 30 km. W oka mgnieniu upłynniano jedwabie, herbatę, tytoń, francuską brandy, przyprawy… Do kasy przemytniczej trafiały jednorazowo tak znaczne sumy, iż jeszcze tydzień później miejscowi kupcy narzekali na brak gotówki. Marynarze Packet ships poszli w tym kierunku. Przemyt kamuflowano jako pocztowe przesyłki manipulując celnymi deklaracjami. Pocztowi marynarze zwykle dzielili partię szmuglu na kilka części, by w razie wykrycia jednej ocalić pozostałe. Czasami skala występku przerastała granice rozsądku. Doszły konsekwencje. W roku 1823 Admiralicja przejęła kontrolę nad Packet ships i „zreformowała” je. Załogi przesadzono na niestabilne dla poczty statki wojenne, nieużyteczne od zakończenia wojen napoleońskich. Marynarze pocztowi nazywali je wkrótce pływającymi trumnami.

Land’s End cieszy się opinią jednej z najciekawszych atrakcji turystycznych Wielkiej Brytanii. Wpływa na nią położenie na krańcu półwyspu (nazwa oznacza koniec lądu), urzekająca panorama skalistego wybrzeża, a nawet oryginalny drogowskaz – obiekt najczęściej fotografowany w Kornwalii. Ten najdalej wysunięty na zachód teren Anglii stanowił w epoce przemytu szczególny punkt: linia wybrzeża stąd na wschód specjalizowała się w „europejskiej” kontrabandzie, natomiast z Land’s End na północ szmugiel trafiał zza oceanu, szczególnie latem, gdy łagodniej falował. Surowy, skalisty pejzaż z falezy Land’s End tłumaczy również złą sławę kornwalijskiego wybrzeża wraków. Spoczywają ich tu setki. Na świeżych grobach statków grasowali wreckers – swoiści „oprawiacze” wraków zagarniając wyrzucony na ląd towary i przedmioty. Prawo wymagało (tak jest nadal), by zgłosić je celnikom, ale przepisu nie traktowano poważnie. Co prawda funkcjonariusze zwykle pojawiali się dość szybko w miejscu tragedii z misja zabezpieczenia terenu, ale nieliczni często ustępowali wobec kilku setek uwijających się już wreckersów. Ocalona z katastrofy załoga mogła jedynie przyglądać się szabrowaniu i odzieraniu zwłoki z kosztowności. Grabieży towarzyszyły zatargi o podłożu, którego trudno by samemu dojść: wreckersom stawiali się właściciele fragmentu wybrzeża, na którym doszło do katastrofy. Z zasady mieli prawo do połowy wyłowionego cargo, natomiast druga przypadała tym, którzy je wydobyli. W rzeczywistości obie strony mocno przeginały na swoją korzyść, a utarczki były na porządku dziennym. Ilustruje to przypadek zanotowany w roku 1743 w osadzie Porthleven, w zatoce Mount’s Bay. Edward Coode, syn Lorda Methleigh usłyszał o wraku na „swoich” skałach i ruszył do zatoki. Drogę przegrodziła mu uzbrojona grupa mężczyzn dowodzona przez wpływowego sąsiada o nazwisku Penrose. Coode’owi zabronił tknąć czegokolwiek, a gdy ten protestował, nieomal go zastrzelił. Kłótnię rozładowała wieść, że wszystko, co dało się uratować, to skrzynia solonej wieprzowiny.

O grabieniu wraków, zakorzenionym w ówczesnej mentalności mieszkańców wybrzeża, świadczy podanie z Portlemouth. W połowie kazania dość umiarkowanie śledzonego przez przysypiających parafian, do kościoła wszedł mężczyzna i energicznie wspiął się po schodkach ambony. Odgłosy kroków obudziły wiernych. Przybyły nachylił się do ucha wikarego i wyszepnął zdanie. Duchowny natychmiast zszedł z ambony. Zdejmując ornat krzyknął: Znaleźli wrak między Prawle i Pear Tree Point! Kongregacja zerwała się na nogi i z księdzem na czele pobiegła na wybrzeże.

Historie oprawców wraków mają i ciemniejszą stronę. Pisano o świadomym ściąganiu statków na skały i grabieniu rozbitków włącznie z brutalnym pozbawianiem ich życia – to w celu wykluczenia świadków w przypadku oskarżenia. Nie czynili tego z pewnością ludzie całymi rodzinami związani z pracą na morzu i w jego obliczu przesądni. Pewne jest jednak, że niechętnie podejmowali się grzebania ciał rozbitków. Bez przekonania o ich chrześcijańskim rodowodzie bramy cmentarzy parafialnych pozostawały zamknięte. Zwłoki bez ceremonii grzebano więc gdziekolwiek, byleby zniknęły z ludzkich oczu.

Publikacja: Tygodnik Angora [PL]

Dodaj komentarz

Close Menu